W Kochi byliśmy pod wieczór. Zanim dojechaliśmy autobusem z lotniska do centrum i znaleźliśmy nocleg była już godzina 23:00. Miasto przywitało nas wieczornym chłodem po deszczu.
Z noclegiem nie było problemu, ponieważ hindusi widząc białych z plecakami, podchodzili i pytali czy chcemy taxi bądź pokój.
Po wrzuceniu plecaka do pokoju zaczęłam się po nim rozglądać. Hm... Łazienka niczego sobie. Taka tam, zwykła. Początkowo zastanawiałam się gdzie mam się kąpać skoro nie ma prysznica, ale spostrzegłam wystający ze ściany natrysk. I tyle. Żadnej kabiny, żadnej zasłonki, brodzika. Powiedziałam koledze, żeby zapytał właściciela o szmatę do podłogi. Jakoś dziwne wydawało mi się takie lanie wody po całej łazience - bałam się, że zalejemy tych z dołu. To była pierwsza dla mnie nieco dziwna sytuacja. Takie: "hmmm". :)
Wychodzi z tego, że my, Europejczycy przesadzamy wycierając każdą kroplę z podłogi nie mówiąc już o kałużach, które w naszych oczach nabierają rozmiary powodzi. :)
Oj, jak przyjemnie było się wykąpać i położyć do łóżka. :) Marzyłam o tym dwie doby.
Rano, gdzieś około 9:00 obudziło mnie dziwne plaskanie zza okna. Wyjrzałam na zewnątrz sprawdzić co wydaje takie dźwięki. Właściciel, młody chłopak, robił pranie. :)
Hindusi mają bardzo ciekawy sposób prania. Prana tkaninę moczą, mydlą, trą, polewają, uderzają o kamień, znowu polewają i tak w kółko dopóki nie uznają je za czyste. Nagrałam to zdarzenie na kamerę.
Słoneczko przyjemnie świeciło, więc aż rwaliśmy się na spacerowanie po tym słońcu. W południe było gdzieś około 30st.C, może trochę ponad. Czytałam w przewodniku czy gdzieś na jednej ze stron www, że trzeba koniecznie spróbować potraw z tak zwanej garkuchni. Usiedliśmy, więc przy pierwszej napotkanej i zamówiliśmy coś do jedzenia. Co to było do dziś się tylko domyślamy. :) Coś jakby soja w czarnym sosie. Pikantne. Do tego placek, który robi za pieczywo.
Spacerowaliśmy, zwiedzaliśmy. Próbowaliśmy różnych potraw. Odkryłam czipsy bananowe... Wyśmienite. Jest to jedna z rzeczy, które będę ze smakiem wspominać. :) Chciałam przywieźć trochę do domu, do Polski, ale je zżarłam. :) Najlepsze są ponoć tylko w Kochi.
Następne dni intensywnie zwiedzaliśmy okolice – te dalsze i te bliższe. Wynajęliśmy tuk tuka za jakieś śmieszne pieniądze. Pan nas obwiózł po najważniejszych zabytkach. Najbardziej chyba zapamiętałam chińskie sieci. Jechaliśmy autobusem bez szyb - kolejna atrakcja. Przedostaliśmy się na wyspę, żeby, choć chwilę pobyć nad morzem. Rikszarz zawiózł nas do Spice Market - to po prostu coś na wzór hurtowni przypraw. Przeróżne przyprawy w wielkich workach. Mam wątpliwości czy choć połowę z nich znam. Za to zapach... cudowny. Kompletna mieszanina wszystkiego. Nie da się opisać jak był wspaniały. Trzeba to samemu poczuć. Szkoda, że nie można zapachu zamknąć do słoika.
Momentem chyba najbardziej chwytającym za serce była sytuacja, gdy rikszarz zawiózł nas pod jeden ze sklepów prosząc, abyśmy weszli. Opieraliśmy się, bo nie mieliśmy zamiaru wydawać więcej pieniędzy. Ale gdy powiedział, że nie musimy nic kupować. Mamy tylko wejść. On za to dostanie paczkę ryżu. Do tego złożył ręce jak do modlitwy i te jego "please, please, please" zwaliło nas na kolana. Weszliśmy. Sklep jak na Indie bardzo ekskluzywny, klimatyzowany. Sprzedawca przypominający Mario Brosa zaproponował herbatę. Wypiliśmy. Strasznie mi nie smakowała. Z jakąś przyprawą. Dziś wiem, że była z kardamonem i jest moja ulubioną. :)
Spacerując wieczorem po mieście podziwialiśmy plątaninę niekończących się metrów kabli pozawijanych przy słupach energetycznych jakiegoś szalonego elektryka. :)
Hindusi z sympatią się odnoszą do białych. Dzieci podbiegają i proszą, żeby im zrobić fotkę z nami. Śmieszne jest to, że to na naszych aparatach zostają te zdjęcia. Ale mają z tego wiele radochy.
Z rzeczy tych niefajnych w Indiach to śmieci. Wszędzie śmieci rzucone gdzie popadnie. Może kiedyś się to zmieni, ale pewnie nie prędko. No i sprawa kolejna: bieda, żebractwo.
Niedaleko Kochi są przepiękne rozlewiska Kerali. To był jeden z moich celów jadąc do Indii więc trzeba było je zobaczyć. Więc plan na następny dzień to: Rozlewiska Kerali