niedziela, 5 maja 2013

Tarnopol

Wysiedliśmy w Żmerynce z pociągu międzynarodowego.  Nic tam nie ma w obrębie dworca kolejowego. Kupiliśmy bilet na pociąg podmiejski do Chmielnickiego i szwendaliśmy się trochę. Jadąc tym pociągiem kupiliśmy z Robertem na pół kiełbasę od jakiejś handlarki. Byliśmy nieziemsko głodni. I to był błąd. Ból brzucha był nieznośny i nie zwiastował nic dobrego. Przeczyściło nas przeokrutnie. Na szczęście tylko raz, ale z to porządnie. Ech… Kręciło się tam mnóstwo handlarzy. Od innego kupiłam liście z czarnej borówki na herbatę i lawendę. Pachnie sobie dzisiaj w szufladzie.
W Chmielnickim przesiedliśmy się do marszrutki jadącą do Tarnopola. Tarnopol był ostatnim naszym celem. Leży na Ukrainie. Spacerowaliśmy po centrum i nad jeziorem. Przyjemne miasto. Z Tarnopola wsiedliśmy w kolejny pociąg do Lwowa, potem z Lwowa marszrutką do Szehini. Standardowo przejście na piechotę przez granicę. Potem taksówką do Przemyśla, pociągiem do Krakowa i autokarem do Wrocka i do domu. Najeździliśmy się bardzo dużo i wszystkim możliwym transportem.
Szkoda, że mieliśmy tak mało czasu na zwiedzanie. Ale i tak warto było.