sobota, 13 października 2012

Warszawa

Warszawa jak Warszawa. Wielkie miasto, dobrze skomunikowane, oświetlone. Masa ludzi, pełno sklepów, ruch na ulicach, choć korków nie zauważyłam. Jakoś ostatnim razem (kilka lat temu) nie podobało mi się tam w ogóle. Tym razem, choć nie miałam czasu ani specjalnej ochoty na robienie zdjęć spodobało mi się tam.
Miasto tętni życiem, ale jest hałas.
Jest dobra komunikacja i pełno sklepów i restauracji, ale wszędzie pełno ludzi.
Nie ma specjalnie korków, ale strasznie dużo aut wydzielających spaliny.
Ale ogólnie jakoś mnie to miasto czymś urzekło.
Zdjęcia wrzucę po następnym pobycie. Teraz będę tam dość częstym bywalcem więc zwiedzę to i owo.

sobota, 9 czerwca 2012

Kamień Pomorski

Kamień Pomorski leży nad brzegiem Zalewu Kamieńskiego w województwie zachodniopomorskim. Jest bardzo małym miasteczkiem. Największą atrakcją jest Przystań żeglarska i Katedra.

Dojechałyśmy tam autobusem z Międzyzdrojów. Obiad jadłyśmy w barze o nazwie „Pycha” i rzeczywiście pyszne serwują tam jedzenie za dość rozsądną cenę. Można zjeść w środku jak i na zewnątrz. Wybór jest dość spory jeśli chodzi o potrawy. Mają zupy i drugie dania, do wyboru ziemniaki, frytki, talarki, ryż oraz rożne wariacje sosów i kotlety różnego rodzaju.

Nie podobało mi się tam specjalnie. Miasteczko na wypad dobre, ale na wakacje… Coż, sprawa gustu.


Odwiedź galerię zdjęć. 

piątek, 8 czerwca 2012

Świnoujście

To moja druga wizyta w tym mieście. Pierwszym razem zatrzymałam się na kilka dni z koleżanką, ponieważ przyjechałyśmy tam na Sylwestra. Teraz celem zwiedzania pobytu w Międzyzdrojach.

Z Międzyzdrojów dostałyśmy się tam autobusem, a następnie promem.

Świnoujście jak się chwali Urząd Miasta, jest Kraina 44 Wysp. Najbardziej znane chyba są: Uznam, Wolin i Karsibór. Po stronie niemieckiej, stosunkowo blisko jest miasto Ahlbeck, do którego chodziłam poprzednim razem pieszo.

Kierując się plażą w prawą stronę dojdziemy najsłynniejszego polskiego znaku nawigacyjnego - Stawa Młyny, mająca charakterystyczny kształt wiatraka. Obok Daru Pomorza w Gdyni jest to najczęściej fotografowany motyw nad naszym morzem. Stawa Młyny usytuowana jest na końcu Falochronu Zachodniego, przy ujściu Świny do Bałtyku.

Poleżałyśmy jeszcze na plaży zażywając słońca, pospacerowałyśmy, kilka pamiątkowych zdjęć i z powrotem do „domu”, w międzyczasie przegryzając jakiegoś średnio smacznego hamburgera zakupionego w przydrożnej budce.

Jakoś miasto nie robi na mnie super wrażenia.

czwartek, 7 czerwca 2012

Międzyzdroje

Międzyzdroje to, jak zapewne każdy wie, nadmorski kurort położony na wyspie Wolin jakieś 13km od Świnoujścia. Jest tam świetne molo, które jest długości 395m. Niedaleko jest Woliński Park Narodowy. Plaża jest stosunkowo wąska, ale za to piasek drobny i delikatny. Są budki gastronomiczne, można wypożyczyć sprzęt do pływania, np. skutery wodne. Do największych atrakcji zaliczyć jeszcze można Muzeum Przyrodnicze na ul. Niepodległości 3a, Zagroda Pokazowa Żubrów, gdzie ceny biletów: normalny: 5 zł, ulgowy: 3 zł . Czynne od 1 maja do 30 września od wtorku do niedzieli w godzinach 10.00 - 18.00, od 1 października do 31 kwietnia od wtorku do soboty w godzinach 8.00 - 16.00. Promenada Gwiazd jest chyba najbardziej znanym miejscem. Po jej prawej stronie są bary, restauracje i apartamentowce, a po lewej Park Zdrojowy z ławeczkami i fontannami. Idąc dalej, przejdziemy koło Amfiteatru kierując się wprost na Molo (wstęp bezpłatny) oraz poprzedzający go pasaż handlowy. Można stamtąd popłynąć statkiem do Świnoujścia oraz niemieckim nadmorskich miejscowości.

Zatrzymałyśmy się w Pensjonacie „Mors” przy ul. Światowida 13 (główny deptak) jakieś 300m od morza. Pokoje ładne, schludne, stosunkowo nowe i co mi się podobało to: segregacja śmieci oraz na parterze przy recepcji ciśnieniowy ekspres do kawy, gdzie można było zrobić sobie kawę za darmo o dowolnej godzinie. :-) Jest też Internet (WiFi). Za pokój czteroosobowy zapłaciłyśmy 50zł. za osobę (ceny nie zbyt wygórowane jak na Euro).
Ośrodek można zobaczyć pod adresem: www.miedzyzdroje-mors.pl

Jeśli chodzi o jedzenie to stołowałyśmy się, gdzie popadnie – w zależności od tego na co miałyśmy ochotę. Jakoś ryby nie pachniały mi zachęcająco, i niekoniecznie świeżo, więc starałam się ich nie jeść. Za to zapiekanki mają wyjechane. :) Pół metrowe. Z kebabem. Pyszne. UWAGA! Grozi przejedzeniem. :-)

Na rozpoczęcie Euro udałyśmy się na plażę, gdzie stał już zamontowany na dachu wozu, wielki telewizor, na którym emitowany był mecz. Ludzie powynosili z restauracji (szklana kopuła) na plażę wszystkie krzesła, więc klapnęłyśmy na piasku. Fajnie wspominam jeden moment, w którym stwierdziłyśmy z Agnieszką, że idziemy kupić piwo. Stojąc przy barze akurat padł gol dla Polski. Barman w te pędy wskoczył na zaplecze, wyciągnął wódkę, rozstawił kieliszki i zanim zaczął nalewać podniósł wymownie brwi poszerzając oczy. Rozlał wszystkim, którzy byli w pobliżu darmową pięćdziesiątkę. Ja oczywiście, kiedy padł gol, patrzyłam gdzie indziej i przez pierwszą chwilę nie wiedziałam co się dzieje. :-) Wypiłyśmy kielonka, wzięłyśmy nasze piwo i wyszłyśmy do koleżanek zadowolone, jakby ktoś nam dał po stówie do kieszeni. hehe

W czasie meczu cykałyśmy zdjęcia, rozmawiałyśmy, jadłyśmy i obserwowałyśmy kąpiących się golasów, że w końcowym rezultacie nie wiedziałyśmy kto wygrał. :-)
Muszę tutaj dodać, że rzeczywiście Międzyzdroje mają cudowne zachody słońca. Oj, nie mogłam się oprzeć, aby nie uwiecznić tego momentu.

W sumie spędziłyśmy 5 dni (od 6.06 do 10.06), ale w samych Międzyzdrojach byłyśmy łącznie może z dwa dni. Zwiedziłyśmy jeszcze pobliski Kamień Pomorski i Świnoujście.

Odwiedź galerię zdjęć. 

poniedziałek, 28 maja 2012

Wójtowice

Wieś znajduje się jakieś 6-7 km koło Bystrzycy Kłodzkiej. Dość ciężko trafić do Ośrodka "Wataszka", w którym się zatrzymaliśmy, ponieważ ośrodek został oddany do użytku zaledwie 2 miesiące temu i miejscowi jeszcze nie zaznajomili się z nazwą więc kiwają głowami i mówią, że takiego tam nie ma. Na chwilę obecną dom jest jeszcze wykańczany, jak w środku tak i na zewnątrz. Wokół jest dużo przestrzeni. Jest również miejsce na ognisko. Do dyspozycji kuchnia. Można zakupić, wytwarzane przez właścicieli ekologiczną pościel i miód z własnej pasieki. Cena za nocleg za 1 osobę to koszt zaledwie 25zł.
Właścicielem ośrodka jest sympatyczny francuz imieniem Patrick.
Ośrodek można zobaczyć pod adresem:
http://www.wataszka-wojtowice.noclegiw.pl/

Okolica bardzo spokojna, dobrze miejsce na wyciszenie się. Są wyznaczone szlaki turystyczne, którymi można się wybrać na spacer. My wybraliśmy się w sobotę (26-05) do Schroniska PTTK "Jagodna" szlakiem zielonym. Droga zajęła nam grubo ponad dwie godziny. Trasa jest długa i momentami dość trudna - strome podejście. Następnie należy przejść przez wieś Spalona. W schronisku serwują smaczne pierogi ruskie, które polecił nam Partick. Cena dość przystępna, bo za dość solidną porcję trzeba zapłacić 9zł. Sprzedają oranżadę w szklanych butelkach rodem jeszcze z PRLu. 1,50zł. za butelkę 0,3l.

Odwiedź galerię zdjęć.

niedziela, 12 lutego 2012

Góra Chełmiec

„Niedaleki Chełmiec uważaliśmy, dzieci, za świętą górę, sądząc, że na niej świat się kończy i że z jej wierzchołka wstępuje się do nieba. Ta osobliwa góra działa na mą wyobraźnię bez ustanku”.
Gerhard Hauptmann, Laureat Nagrody Nobla,
urodzony w Szczawnie-Zdroju.

Szczyt górski o wysokości 851m n.p.m. Niegdyś uznawany za najwyższy w górach wałbrzyskich. Dziś najwyższym wzniesieniem jest Borowa 854m n.p.m.
W 1888 zbudowano kamienną wieżę widokową o wysokości 22m (do dziś istniejącą i udostępniona do zwiedzania). Zbudowano maszt telekomunikacyjny o wysokości 69m. Od 1981 w wieży i na maszcie ulokowano wielką stację zagłuszającą fale Radia Wolna Europa. Obecnie maszt wykorzystywany jest przez telewizję i radio cywilne. Po lewej stronie od wieży widokowej znajduje się 35 metrowy krzyż wzniesiony przez Społeczny Zespół Budowy Krzyża. Nocą jest oświetlany dużymi reflektorami. Budowa krzyża wzbudziła wiele kontrowersji ze względu na ochronę środowiska, zniszczenie naturalnego piękna góry oraz wysokich kosztów i braku racjonalnego uzasadnienia dla tego projektu. Wszystkie budowle Chełmca, a zwłaszcza wieża RTV, są widoczne z kilkudziesięciu kilometrów przy dobrej pogodzie, ale najwyraźniej widać ten krzyż, który dla mnie jest poronionym pomysłem.
Nie wiem czemu złomiarze jeszcze go nie rozebrali? ;)

Niedziela. Dzień wolny od pracy. Na dworze śnieg i minusowa dwucyfrowa temperatura. Z braku dobrych planów na spędzenie dnia wpadłam na pomysł wycieczki na Chełmiec. Ostatnim razem byłam tam w podstawówce i niewiele z tego pamiętam.
Wyciągnęłam tam brata. Wzięliśmy psa. Trasę wybraliśmy przez Szczawno-Zdrój, do którego szliśmy piechotą około godziny, potem ku górze i wejście na szczyt niebieskim szlakiem. Wtedy nie wiedzieliśmy, że ten szlak jest najtrudniejszy i prowadzi pod górę prawie pionowo. Momentami wchodziliśmy prawie na czworakach, bo obuwie nie były przystosowane do takich ekstremalnych warunków. Dobrze, że chociaż były ciepłe. Po dużym wysiłku brodząc wysokim śniegiem dotarliśmy na szczyt po blisko trzech godzinach od wyjścia z domu. Wieża widokowa zamknięta, restauracja również, widoków zero przez wysokie drzewa. Słońce zaczęło zachodzić. Pstryknęliśmy parę fotek i heja na dół.
Pies nie chciał już iść, pod łapami porobiły mu się wielkie kule lodu. Co chwilę przystawaliśmy, bo kulał i kładł się na śniegu rozgryzając lód. Potem znów szliśmy dalej.
Wybraliśmy łatwiejszą i krótszą drogę prowadzącą do Boguszowa-Gorc. Zeszliśmy w 40 minut dość szybkim tempem bo zachodziło już słońce. Bałam się zostać w górach po zapadnięciu zmroku. Wracając trasą, którą przyszliśmy przed zmrokiem nie udałoby nam się opuścić lasu. Musielibyśmy chyba dzwonić po GOPR. :)
Na dole zapakowaliśmy się do nyski, która zawiozła nas do centrum. Mieliśmy się przesiąść na autobus miejski, który mijaliśmy po drodze, gdy zapytałam „idziemy do babci na ciepłą herbatę?”. Łukasz tylko bezsilnie pokiwał głową. Po 10 minutach piliśmy ciepły napój, jedliśmy ciasto i grzaliśmy kości. Aston spał. Za wiele z babcią nie porozmawialiśmy tak byliśmy zmęczeni. :) Oberwało mi się za wymęczenie i wychłodzenie psa. Dostał więcej jedzenia od nas.
Nie było nas w domu ponad 6 godzin.

Dziś mogę powiedzieć, że był to niekoniecznie dobry pomysł, ale mogę się jedynie uśmiechnąć. :)

wtorek, 3 stycznia 2012

Sywester na Ukrainie / Lwów

Jadąc na Ukrainę można się cofnąć do czasów PRLu. Chociaż między tym, co widziałam w moim ostatnim pobycie pod koniec maja 2009 roku a teraz widać kolosalne zmiany - na lepsze. Ale o tym dalej.

Dojazd jest dość prosty. Pociągiem do Przemyśla stamtąd nyską za...! 1 złoty pod samą granicę. Na granicy oczywiście trzeba nastać się na obu przejściach, przy dobrych wiatrach, ponad godzinę. Bardzo dużo tam ukraińskich przemytników, którzy kursują po kilka razy dziennie z polskim towarem. Spod granicy jedzie autobus do samego Lwowa za 22 hrywny. Kurs walut przy granicy jest mniej korzystny niż w samym mieście, także jak już trzeba wymienić to minimum. Mnie się ostało 50UAH po poprzedniej wizycie, więc wymiany nie robiłam. Do Lwowa dojechaliśmy autobusem do końcowego przystanku. Wysiedliśmy koło Dworca Głównego. Dworzec wart zwiedzenia. Nie powiem, robi wrażenie.

Nocleg mieliśmy wcześniej zarezerwowany przez Internet. Umówiliśmy się z właścicielem lokalu, w domu towarowym „Skrynia” skąd miał nas zabrać do naszego noclegu. Po drodze mijaliśmy targ z choinkami i różnymi ozdobami. Święta Bożego Narodzenia u protestantów przypadają pomiędzy dniami 6-8 stycznia.

Właścicielem mieszkania był Gienek i jego mama Aniela. Ludzie nadzwyczaj przesympatyczni. Na powitanie pani uraczyła nas pysznymi ciastami i okropnym kompotem z suszu. Ku ścisłości – ja go nie znoszę, bo mam wrażenie, że w wodzie wykąpano kiełbasę i podano, jako kompot. :)

Przez całe dnie szwendaliśmy się po mieście. Zaglądaliśmy do różnych sklepów. Jednym wartym uwagi, jest sklep znajdujący się w centrum miasta, który oeruje artystyczne wyroby z czekolady. Co za czekoladowe wariacje! Można przypasować czekoladowy prezent prawie każdej możliwej profesji czy hobby. Ceny są niestety adekwatne do oferowanych produktów.

Zwiedziliśmy kościoły, synagogi, cmentarz Orląt Lwowskich, Kopiec Unii Lubelskiej, pomnik Nikifora, Operę.
Nie jestem w stanie zliczyć lokali, w których byliśmy. Przez pierwsze dwa dni chodziliśmy do restauracji tylko w jednym celu – coś zjeść. (Z zup polecam barszcz ukraiński i solankę.) Potem, aby nie marznąć i nie wracać jeszcze do domu szwendaliśmy się od lokalu do lokalu. Co restauracja to co innego zamawialiśmy: desery, ciasta, napoje, piwo, kawę, zupy i drugie dania. Chodziłam najedzona i napita jak bąk. :)
Ostatniej nocy byliśmy świadkami bijatyki w jednym z lokali. Prało się kilku kolesi najpierw wewnątrz lokalu potem na zewnątrz. Dziewczynie też się przy okazji oberwało. Widziałam jak leci najpierw ona a za nią jej długie włosy. Na ulicy dwóch kopało jednego po twarzy, głowie, brzuchu, gdzie popadło. Uch…. Co za niemiłe wspomnienie.

Godzinę „zero” spędziliśmy na Rynku, gdzie odbywał się lwowski jarmark świąteczny. Potem pomaszerowaliśmy do restauracji „Czekolada”, gdzie bawiliśmy się do późnych godzin nocnych. O godzinie 1:00 czasu Ukraińskiego w Polsce wybija „północ” więc zamówiliśmy szampana, za bagatela 100UAH. Barman pilnował czasu spoglądając co chwilę na zegarek, żeby o pełnej godzinie otworzyć nam szampana. W tym czasie dawał swój popis przerzucaniem, obracaniem, kręceniem butelek z alkoholem. Nieźle mu to wychodziło. Nagrodziłyśmy go oklaskami. :)

Wracaliśmy do Polski tak samo jak przyjechaliśmy. Autobusem spod Dworca Głównego, przejście przez granicę na piechotę, nyską (już droższą) do Dworca PKP. To, co się dzieje na granicy trzeba samemu doświadczyć. Ukraińców jest najwięcej. W 99% a może 100% to przemytnicy. Targają (dosłownie) na Ukrainę mięso, wędliny, nabiał – tyle udało mi się wypatrzeć. Widziałam, jak jednemu się przechylił się wózek i wypadły żeberka na ziemię. Gdzie jest sanepid, pytam się? Miał awarię wózka, na którym to targał. Uch!!
Ludzi było łącznie kilka setek. Tyle czasu już to robią, że wypracowali sobie pewien system. My nieświadomi po przejściu przez granicę Ukraińską powoli zbliżaliśmy się ku masie ludzi czekających na przejście na stronę polską, gdy nagle jakaś stara Ukrainka zaczęła na nas krzyczeć, że mamy „tutaj stanąć”, wskazując palcem miejsce. Popatrzyłam na nią jak na debilkę i szłam dalej. Znajomi zrobili dokładnie to samo. Ona jeszcze bardziej zaczęła się wydzierać „gdzie idziecie?!”. Już byłam zła, że jakaś stara baba na mnie krzyczy i każe mi robić coś, co dla mnie jest niezrozumiałe i jakim prawem mi mówi co mam robić! Po którymś razie padła z moich ust odpowiedź „do dupy” i poszłam dalej. :) Agnieszka powiedziała, że nie rozumiemy, a ona nazwała nas „głupie”. Wręcz bezsensem było dla mnie stanie jakieś 30 metrów od innych. Po co tak wielka odległość? Po wnikliwej obserwacji okazało się, że ustawiają się w właśnie takie kilkudziesięcioosobowe grupy. I najpierw po otwarciu bramki biegnie z krzykiem i co sił w nogach pierwsza grupa, druga biegnie za nimi licząc, że może się uda kilku osobom wcisnąć również. Pracownik Straży Granicznej musi mieć dość siły, żeby tą bramkę zamknąć. Masakra! :)

Muszę tutaj podziękować w imieniu naszej szóstki Pani Anieli za pyszne ciasto, które spakowała nam na drogę. Opieraliśmy się, ale naprawdę się nam przydało na granicy, gdzie musieliśmy niestety stać kilka godzin. Było zimno i wietrznie. Byliśmy już głodni i zmarznięci, a ciepła kawa z termosu i to pyszne ciasto (nie pamiętam już nazwy grrr...) to jak dar z nieba. Ile energii i radości odzyskaliśmy. :))

Porównując to, jak było w 2009 roku a jest teraz, to zmieniło się dużo bardzo radykalnie. Już nie ma barów, w których jest sól na brudnych spodeczkach, śmierdzących toalet, barów wyglądam przypominających czasy polskiego PRL-u, nierównych, dziurawych chodników.
Ech… gdzie się podział tamten klimat…?
Dziś jest tam tak, jak w innych miastach Europy. Lokale zaczęły być bardziej ekskluzywne, kolorowe, jedzenie ładnie podane. Zabytkowa architektura wyremontowana i pięknie podświetlona.
Ceny są znacznie wyższe, choć nadal dla nas jest jeszcze tanio.

Propos pieniędzy, to spokojnie wystarczy wymienić 200zł i przy wstępach do zabytków, poruszaniu się komunikacją miejską oraz żywieniu w restauracjach powinno jeszcze zostać. Mowa o czterech dniach pobytu.