Zanim dotarliśmy na Goa mieliśmy przeżycie, które będziemy wspominali do końca życia. Dziś się z tego śmiejemy, ale wtedy nie było nam do śmiechu. Tym przeżyciem była biurokracja pocztowa.
PACZKA
Nakupowaliśmy przeróżnych rzeczy, pamiątek, herbaty, mydełek, że po spakowaniu było tego jakieś 5 kilo, może nieco ponad. Chcieliśmy się pozbyć zbędnego balastu, więc wymyśliliśmy, że wyślemy paczkę do Polski. I tu się zaczęła cała zabawa.
Mieliśmy jechać pociągiem dopiero koło południa. Kolega, z racji tego, że zna anielski podjął się jej wysłania. Część relacji jest jego, ponieważ czekałam na niego z tobołami w urzędzie pocztowym i nie wiedziałam, co dzieje się poza nim. Mianowicie po załatwieniu formalności kazano iść do innego budynku celem sprawdzenia przez pracownika, co chcieliśmy wysłać. A może raczej czy są to rzeczy dopuszczone do wywozu z Indii. Ponoć każdą rzecz sprawdzał z osobna. Rzeczy, co, do których nie miał pewności, co to jest pytał, wąchał, oglądał, sprawdzał. Trwało to strasznie długo. Kazał pobiec do pobliskiego sklepu po kawałek materiału, którym owinął karton, I sznurek, którym związał całość. Materiał został zszyty ręcznie. Na wiązaniach sznurka przybito lakiem, jak za króla ćwieczka. Trwało to ponad trzy godziny.
Po godzinie zaczęłam się niepokoić, po dwóch martwić, a po trzech poważnie zastanawiać czy nie dzwonić do ambasady. Ręcznik, który wyciągnęłam z plecaka i położyłam na nim, wysechłby ze 4 razy. W końcu kolega się pojawił i rzucił do mnie w biegu, że jeszcze musi coś załatwić. Kolejne pół godziny czekania. Przyszedł czas na opłacenie paczki. W końcu! Okazało się, że mamy za mało kasy. Chcieli 170zł!! Takiej sumy nie przewidzieliśmy. Musiałam jechać rikszą do bankomatu. Pojechałam z pracownikiem banku, który zszywał materiał. Zaprowadził mnie do banku. Tłumaczyłam, że nie potrzebuję banku tylko bankomat. Znowu w riksze. Wybrałam pieniądze i z powrotem na pocztę. Tam z kolei pan za ladą powiedział, że nie przyjmie nam jednego z banknotów, ponieważ jest sklejony taśmą. Upał doskwierał niemiłosiernie. To czekanie, potem bieganie za gotówką wykańczało. Nie wytrzymałam. Zaczęłam się wściekać na cały głos. Wyzywałam ten kraj, na czym świat stoi. Kazałam się wycofać z wysłania. Gościu od szycia porwał paczkę i gdzieś z nią pognał. Kolega za nim pobiegł ratować nasze zakupy. Istne szaleństwo. :) Wrócił z naszą pakunkiem. Usiedliśmy na murku przy ulicy zastanawiając, co dalej.
Poszliśmy na dworzec kolejowy. U mnie na całym świecie jest PKP. :) Okazało się, że ten pociąg , którym mieliśmy jechać już pojechał, a następny, w którym są wolne miejsca jest za 2 dni. Ostatecznie pojechaliśmy autobusem.
PALOLEM
Miasto polecane przez przewodnik. I rzeczywiście rewelacja. Przepiękne morze, skały, masa restauracji przy plaży, w których wieczorem można potańczyć, wypić drinka, zjeść kolację. Późną porą, jak jest już zupełnie ciemno, stoliki wystawiają na piasek, na których świecą się małe świeczki. Istny raj dla zakochanych. Palmy ozdobione są sznurami... lampek bożonarodzeniowych. :) Można tam kupić, uwaga, papier toaletowy, kosmetyki, alkohol, czego niestety nie mogliśmy dostać wcześniej.
Hotel mieliśmy jakieś dwie minuty spacerkiem od plaży przy głównym deptaku. Niedaleko małą wysepkę. Hotel oferował jedzenie lokalne oraz europejskie. Blisko centrum, sklepy, masa straganów oferujących wszystko, czego dusza zapragnie. Na tych straganach kupiłam kolejne herbaty w ośmiu smakach. :)
SKUTEREM PRZEZ CAŁY STAN GOA
Niekoniecznie był to dobry pomysł na wyprawę skuterową, zwłaszcza, że zrobiliśmy na nim jakieś 320km w obie strony. Na początku oczywiście mieliśmy w zamyśle pojechać tylko na pobliskie plaże, ot tak, aby zwiedzić. Cóż, wcześniej nie zastanawialiśmy się nad odległościami w szczególności, jak się pokonuje trasę małymi odcinkami. Powrót był naprawdę ciężki. Dupska bolały nieziemsko. Co chwilę się zatrzymywaliśmy, schodząc z pojazdu z syczeniem, aby rozmasować sobie cztery litery. Dziś wiem, że skuter sprawdza się na małych odległościach. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałam. :)
Zwiedziliśmy wszystkie możliwe plaże. Z satysfakcją mogę powiedzieć, że nasza była najpiękniejsza.
ZWIEDZANIE GOA
Następnego dnia wynajęliśmy sobie taxi. Samochodem jest szybko i komfortowo. Zwiedziliśmy dużo w dość krótkim czasie. Nasz kierowca obwiózł nas po najważniejszych zabytkach w miastach położonych w stanie Goa. Na ruinach kościoła spotkałam grupkę młodych hindusów, którzy bez skrepowania robili mi zdjęcia z komórki - norma. :) Jeden z nich się wyłamał i zapytał, czy może sobie zrobić ze mną zdjęcie. Powiedziałam, że "za moment" i fotografowałam sobie spokojnie do momentu wyczerpania pomysłów. Jak już obfotografowałam wszystko co chciałam powiedziałam "ok" na znak, że jestem gotowa. :) Oczywiście musiało być "vice versa". :)
W jednej ze świątyń, gdzie nie można było robić zdjęć włączyłam w aparacie filmowanie i nagrywałam z ukrycia - to mój patent, gdzie jeszcze nikt się na tym nie pokapował. Świetną sprawą na terenie świątyni jest "krzywa wieża". Można ją zobaczyć na załączonych do galerii zdjęciach.
Przy wejściu można było kupić... hm... no właśnie, co to było?... makabrycznie słodką masę na bazie mleka, miodu i czegoś tam jeszcze. Dla tych, co lubią piwko, jest lokalny Kingfisher, sprzedawany tylko w stanie Goa.
MORZE ARABSKIE
Cały czas wędrowaliśmy, przez co nie mieliśmy czasu na kąpiel w morzu. Pozwoliliśmy sobie na trzygodzinne pluskanie się dopiero w ostatni dzień pobytu w Palolem.
Moja skóra nie widziała słońca, przez co najmniej pół roku, więc jak się wystawiłam w środku zimy na kilkogodzinne opalanie w temperaturze ponad 30st.C rezultatem była spieczona skóra. Uch... ale się nacierpiałam.
Ech... Pomimo, że byłam przeziębiona, miałam katar i gorączkę, zamiast leżeć i się kurować szwendałam się po okolicy. Podobało nam się bardzo w Palolem, więc szkoda nam było wyjechać. Właściciel hotelu mówił, że właśnie przygotowują się do święta, więc warto będzie zobaczyć paradę i to co się będzie działo. Chcieliśmy przełożyć pociąg na inny dzień, ale się nie udało - za późno. I tak wieczorem pojechaliśmy na stację kolejową; cel: Bombaj.